Sąsiedzi

Siedzę sobie w ogródku w pogodny, ciepły wieczór. Zmęczona po kolejnym długim i ciekawym dniu w USA. Zastanawiam się o czym napisać. Od powrotu z Nowego Jorku minęło kilka dni, w których działo się wiele wartych opisania sytuacji. Mój wyjazd przeszedł z formy aktywnej na typowo odpoczynkową. Czytam książki, chodzę na basen, opalam się, uczę się angielskiego i od czasu do czasu jadę coś zwiedzić.

 

Skutkiem chodzenia na basen są oparzenia słoneczne. Przedwczoraj byłam czerwona na przedniej części ciała, dzisiaj - z tyłu. Zawsze opalam się na brązowo, a tu na czerwono. Mam na to dwa wytłumaczenie. Pierwsze jest takie, ze to było praktycznie moje pierwsze opalanie, druga, że tu słońce jest mocne, a w powietrzu jest dużo wilgoci.

Co jeszcze porabiam w Elmwood Park? Czasami wieczorami chodzę do sąsiadów grać w karty. Czy pisałam Wam coś o sąsiadach? Chyba nie, to dzisiejszy odcinek poświecę im. Na przeciwko domu, w którym mieszkam znajduje się śliczny domek gdzie mieszka przecudna para młodych ludzi w dwójką uroczych dzieci. Rosjanka i Hindus z piękną i romantyczną historią poznania się. Jeśli ktoś nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, powinien ich poznać. Dla nich odległość tysięcy kilometrów, różnica kultur nie były żadną granicą do tego by być razem. Owocem tej miłości jest wspólny dom, rodzina, dwójka dzieciaków i pies. Z wielką radością patrzę na nich codziennie, gdy spędzam z nimi czas.

Wczoraj zrobili dla mnie małe przyjęcie. Zaprosili Krysię i Włodka, u których mieszkam, i mnie. Gdy przyszliśmy do nich na szóstą, stół był bogato nakryty. Talerzyki, miseczki, serwetki, szklanki, kieliszki, od kilku dni byłam przekonana, że to będzie jakieś skromne grillowanie. Myliłam się, byłam zaskoczona i zrobiło mi się bardzo milutko wiedząc, że we wszystkie przygotowania włożyli serce. Jedzenie było przepyszne, mięsa, ziemniaczki, przyrządzone w różny sposób i sałatki. Wierzcie mi wszystko było tak wyśmienite, że aż trudno sobie to wyobrazić. Zaskoczona byłam, że oni tak dobrze gotują. Wydawał mi się, że Amerykanie nie mają wprawy w siedzeniu w kuchni, bo przecież bardzo często jedzą poza domem, ale oni nie są urodzonymi Amerykanami. Po obiedzie był deser i niespodzianka. Widziałam, że coś się dzieje. Dzieciaki zaczęły coś ukrywać za plecami i zbliżać się do mnie z wielkim uśmiechem na twarzach. Nagle za pleców wyciągnęli ozdobną torebkę. Powiedzieli: Dori, to dla Ciebie. Dla mnie, zapytałam, a czemu, czym sobie zasłużyłam. Wzięłam paczkę i zaczęłam wyciągać prezenty koszulka z napisem Elmwood Park (Skąd udało im się taką wziąć?), różowa, cudowna czapeczka z daszkiem z napisem Chicago i zestaw kosmetyków. “Ło Ło” ubrałam sie w prezenty i rozpoczęła się sesja zdjęciowa. Było mi bardzo miło i nadal byłam zaskoczona, tak wiele już dla mnie zrobili, a tu jeszcze kolejna niespodzianka. To ludzie niesamowicie wielkich sercach. Dawno takich nie spotkałam. Skąd się tacy ludzie biorą na świecie? Czemu nie ma takich więcej?

Po wysprzątaniu stołu tradycyjnie zaczęliśmy grać w karty, w UNO. Jak zawsze przegrałam. Powtarzają mi przysłowie „Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma w miłości”. Tak podniesiona na duchu przyjmuję swoje karciane porażki. Tak naprawdę nie jest ważne, kto wygrywa i kto przegrywa, ważna jest atmosfera, która panuje podczas gry. Ćwiczę angielski, przepraszam po hebrajsku, słuchamy trzech indyjskich dialektów, czasami ktoś powie coś po rosyjsku. Wymagam od nich tylko jednego - znajomości kolorów po polsku. Zabawa przy tym jest cudowna, śmiechu bardzo dużo. Każdemu życzę takich sąsiadów.

c.d.n.