Bet Guvrin - Maresha

Po zakończeniu zwiedzania z grupą, zabrałam swoją walizkę z hotelu i przeniosłam się do Nowego Domu Polskiego. To w nim będę mieszkać do końca mojego pobytu w Izraelu. Siostry przyjęły mnie z otwartymi rękami i uśmiechami na twarzy. Miło było zobaczyć je znowu. Od ostatniego mojego pobytu u sióstr wiele się zmieniło. Najważniejszą z tych nowości stanowi siostra, której w listopadzie mienie dwa lata w Izraelu. Potrwało kilka dni, aż w końcu zapamiętałam jej imię.

 

W domu oprócz mnie są jeszcze inni ludzie na okres dłuższy niż dwa tygodnie. Dwie panie do pomocy miłe, sympatyczne i zawsze uśmiechnięte oraz dwóch młodych kapłanów.

W tym odcinku moich wspomnień z Izraela napisze Wam o wycieczce do Bet Guvrin inaczej zwane Maresha. Miejsce to oddalone jest od Jerozolimy o około 60 kilometrów na południowy-zachód. Wybrałam się tam na wycieczkę w zeszłym tygodniu. Wybór miejsca i cała wycieczka była bardzo sympatycznym zbiegiem okoliczności popartym spontanicznym działaniem. Takie wycieczki podobno są najlepsze.

W niedzielny poranek tuż po mszy św. o 7.00 i zjedzeniu śniadania wsiadłam do samochodu pełnego ludzi i pojechałam do Maresha. Pomimo wczesnej pory, wszyscy współtowarzysze drogi mieli świetny humor. Zwłaszcza jeden mężczyzna, przez całą godzinę jazdy zabawiał nas swoimi historyjkami z życia swojego lub innych. Szczerze mówiąc będąc w samochodzie nie wiedziałam dokąd jadę, bo nie zdążyłam nic przeczytać przed wyjazdem. Na szczęście w grupie siedmiu osób znalazł się miły młody człowiek, który nie jechał tam po raz pierwszy. Podczas drogi i na miejscu posługiwał się dobrym angielskim przewodnikiem i wszystko elegancko nam objaśniał.

Po godzinie, którą spędziliśmy w samochodzie dojechaliśmy do stacji benzynowej na której zatankowaliśmy równie drogą benzynę jak w Polsce. Okazało się po chwili, że pierwsze wykopaliska są tuż obok. Kilka kroków przed siebie i znaleźliśmy się na terenie amfiteatru, później w kościele i w zamku z czasów krzyżowców.

Nie wiem czemu już w tedy wiedziałam, że ta wycieczka będzie udana i wrócę z niej zadowolona. Chociaż z grupie pojawiały się głosy: „kolejne kamienie, tu w Izraelu ciągle jest to samo”. Dla mnie tym razem te kamienie były inne, nie wiem czemu, ale przeczuwałam, że będzie super. Po kilkunastominutowym spacerze wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy na teren Parku Narodowego. Musieliśmy oczywiście zakupić bilety, które nie kosztowały zbyt wiele.

Park jest tak duży, że turyści zmuszeni są poruszać się samochodami między jednym a drugim punktem dla nich przeznaczonym. Biorąc pod uwagę lato i wysokie temperatury jest to bardzo wygodne i praktyczne. Oczywiście nie oznacza to, że człowiek nie nachodzi się i nie zmęczy.

Pierwszym przystankiem po wjechaniu do parku był cmentarz żydowski z przełomu III i II w. p.n.e. Wykute w białej kredowej skale groby zrobiły na mnie duże wrażenie. Następnie zaparkowaliśmy samochód i udaliśmy się już na blisko półtoragodzinny spacer. Pierwszy przystanek to grota zwana polską. Grota ta była cysterną (zbiornik na wodę) w IV-III w. p.n.e., później znajdował się tam gołębnik. Ciekawi was pewnie dlaczego nazywa się polską. Na środku groty znajduje się głaz, na którym wyryte się napisy Polska, Warszawa i wizerunek orła. W tym miejscy roku 1943 mieszkał polski żołnierz Generała Andersa. Tuż obok groty polskiej znajduje się kolejna zdecydowanie większa, w której znajduje się 2 tysiące miejsc na gołębie. Pomieszczenie to robi ogromne wrażenie.

Ominę kilka mniej atrakcyjnych miejsc i przejdę do podziemnego miasta. To dopiero było imponujące. Podziemne domy z III-II w. p.n.e. z cysternami, spichlerzami i systemami połączeń miedzy domostwami. Niewątpliwą atrakcją jest jaskinia, w której chowano zmarłych a na której ścianach znajdują się ciekawe malowidła. Absyda kościoła św. Anny i 800 grot w kształcie dzwonów, połączonych ze sobą.

Miałam wrażenie, że w Izraelu nie zaskoczy mnie już nic. Myliłam się, Bet Guvrin zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Zdjęcia w fotogalerii:)