Zwariowany Tydzień

Pewnie zastanawialiście się dlaczego do nikogo z Was (nie licząc jednej osoby) nie odzywałam się przez ostatni tydzień, a nawet trochę więcej. Za mną szalony tydzień, wypełniony po brzegi różnymi ciekawymi wydarzeniami. Będę się starać w tej opowieści chociaż trochę przybliżyć moje przygody i emocje im towarzyszące.
Wszystko zaczęło się od dwóch wspaniałych dni z grupą, którą prowadził ksiądz, z którym w zeszłym roku byłam na praktykach. W tym roku też miał praktykanta, starszego o rok ode mnie kolegę.
Pierwszy dzień spędziliśmy wspólnie w Jerozolimie, natomiast na drugi dzień pojechaliśmy nad Morze Martwe. Wieczorem dostałam sms-a, że mam się zjawić w Bazylice Bożego Grobu na Golgocie na Mszy Św. o 8 rano. Niestety nie udało mi się to, bo w domu w którym mieszkałam było święto i trzeba było pozostać na uroczystym śniadaniu. Wybrałam się więc do Bazyliki dopiero przed 9. Wiedziałam, że grupa gdzieś tam jest, ale nie mogłam ich znaleźć. Usiadłam i cierpliwie czekałam przed wejściem do bazyliki. Po wizycie na Starym Mieście udaliśmy się do Ain Karem, a następnie na obiad. Tuż po nim do Yad Vashem (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu), gdzie ponownie przypadła moja kolej na prowadzenie grupy. Poszło to całkiem sprawnie. Chociaż z grupą nie wchodzi się do muzeum tylko ogląda się pomniki w ogrodzie. Jest to idealne miejsce i czas by spróbować przekazać ludziom pewne fakty na temat stosunków polsko-izraelskich. Później kolejne punkty programu i po kolacji dodatkowe atrakcje. Wszyscy pielgrzymi byli bardzo zadowoleni i szczęśliwi. Kolejny dzień, kolejne ciekawe miejsca do zobaczenia i kolejny czas dla nas praktykantów aby się wykazać. Ksiądz bardzo nas w tej kwestii przyciskał za co byliśmy mu wdzięczni.
Dzięki tym trzem dniom spędzonym z grupą odnalazłam stracony sens mojego tegorocznego pobytu w Izraelu. Niestety miałam przez jakiś czas poczucie, że chyba się do tej roboty nie nadaje. A tu proszę, mój „mistrz, nauczyciel” przypomniał mi co i jak trzeba robić by dobrze poprowadzić grupę.
Po tych cudownych chwilach spędzonych z grupą wróciłam do domu, który był pełen gości. Jedna z sióstr w tym dniu miała imieniny. To jedyna okazja, aby polscy księdza i siostry, którzy mieszkają w Jerozolimie odwiedzali się. Dom więc przez cały dzień zapełniał się pojedynczymi gośćmi, którzy przychodzili zazwyczaj w okolicach posiłków. Tu spotkała mnie wielka niespodzianka, bo rano w kaplicy pojawiła się moja koleżanka, którą poznałam w Jerozolimie dwa lata temu. Ogarnęło mnie zaskoczenie i wielka radość. Została u mnie do późnego popołudnia. Dzięki temu miałyśmy dużo czasu na pogaduszki. Przy okazji poszłyśmy do miasta i kupiłyśmy prezent dla siostry solenizantki. Mały prezent i 20 balonów, które nadmuchiwałyśmy za rogiem rozśmieszyły siostrę. Prezent został powieszony w widocznym miejscu, tak że każdy z wchodzącym mógł się nacieszyć jego widokiem. W okolicach obiadu zadzwonił do mnie telefon z propozycją nie do odrzucenia, dzięki temu do Izraela powrócę szybciej niż przypuszczałam. Następnie pojawił się w domu bliski memu sercu człowiek, któremu wiele zawdzięczam. Poznałam go w Izraelu dwa lata temu i nie widziałam go od ponad pół roku. Jego wizyta w Domu Polskim była dla mnie wielkim szczęściem. Udało nam się przeprowadzić krótką, miła rozmowa. To był cudowny dzień. Zastanawiałam się czy to nie był sen. Chodziłam po domu i prosiłam by ktoś mnie uszczypnął.
Po piątku przyszła sobota, która okazała się kolejnym dniem pełnym przygód. Wraz z mieszkańcami Nowego Domu Polskiego (w liczbie sześciu osób) wybrałam się na pustynie Negev. Niewielu było takich śmiałków jak my, którzy w upale, w środku lata wędrowali taką trasą. Odwiedziliśmy na początku grób Ben Guriona i jego żony, a później spacerowaliśmy pięknym kanionem Ein Avdat. Trzeba było się wspinać po schodach niemal zupełnie pionowych. Widoki i atmosfera wędrówki wynagradzała zmęczenie. Kolejnymi punktami programu były ruiny dwóch miast Avdat i Shivta, w których zamieszkiwali Nabatejczycy. Nagrodę dla zmęczonych wędrowców była kąpiel w Morzu Martwym.