Wycieczkowicze

Czy ktoś z Was oglądał nie tak dawno wyświetlany w kinach czeski film „Wycieczkowicze”? Wyjazd z grupą trochę przypominał ten film. Całkiem pokaźna grupa ludzi spotyka się w jednym miejscu (na lotnisku). Jedni czekają tam od dłuższego czasu, bo przyjechali wcześniej, inni jak ja spóźniają się dobre 15 minut. Bilety już zostały rozdane, wszystkie sprawy organizacyjne powiedziane. Jednak nie miałam się czym przejmować, przecież to nie mój pierwszy wyjazd. Wycieczkowicze bacznie się przyglądali sobie, dokonując pierwszych ocen. Pilot z uśmiechem wszystkim pomaga, odpowiada na pytania.

 

Nowy terminal na lotnisku w Warszawie zrobił na mnie wrażenie, duży, przestronny i całkiem dobrze rozwiązany. Oczywiście nie przypomina tych wielkich europejskich lotnisk, które znam, ale nie ma co narzekać. Cała odprawa odbyła się bardzo szybko. Zostało później długie czekanie na to jak będzie można wsiąść do samolotu.
W dniu wylotu nad Warszawą szalała burza, która wywołała kilka szkód, nie omijając lotniska. Czekając na samolot, szybko zorientowałam sie, że jakiś lot się nie odbył, bo dookoła było pełno kotłujących się, zdenerwowanych ludzi. Między jednym telefonem, a drugim zaczęłam rozmawiać z małżeństwem siedzącym naprzeciwko i dowiedziałam się, że lot do Toronto się opóźnia już o 5 godzin. Bardzo im współczułam i modliłam się, bym tak jak oni koczować nie musiała. Okazało się, że w ich samolot trafił piorun i sprawdzając, czy samolot może się wznieś. Po tych kilku godzinach okazało się, że jednak dzisiaj nie odleci i ludziska czekający dostali hotel. Ta opowieść i atmosfera panująca tam spowodowała, że wśród pasażerów samolot do Tel Awiwu pojawiło się zaniepokojenie. Mieliśmy na wstępie dobre 15 minut spóźnienia. Jak już usiedliśmy na swoich miejscach w samolocie i niepokój trochę opadł. Jeden z panów na szczęście nie z mojej grupy otworzył drzwi awaryjne, bo było mu za duszno. Stąd kolejne minuty opóźnienia. Tylko my Polacy możemy wymyślać takie rzeczy. Brawa dla nas:)
Co się działo podczas lotu? Mnie nie pytajcie, bo nawet nie wiem kiedy wystartowaliśmy. Spanie, przerwa na jedzenie, później spanie i już byłam w Tel Awiwie. Wtedy też się zorientowałam, że w samolocie były dwie grupy jedna ta, z którą miałam jeździć, a druga jadąca do Jordanii. Całkiem sprawnie udało nam się rozdzielić i udać do autokarów. Pierwsza noc, a raczej jej kawałek spędziliśmy w Betlejem. Mieszkałam z francuską na ósmym piętrze, ale w cale nie miałyśmy pięknego widoku,. Narodowość współlokatorki mnie zaskoczyła. Dojrzała kobieta, nie mówiąca w żadnym innym języku niż francuski. O przepraszam z dnia na dzień coraz więcej przypominała sobie słów po angielsku.

Szybkie dwie godziny spania i już zaczynamy zwiedzanie: Pole Pasterzy, Grota Mleczna, Bazylika Narodzenia, obiadek, Muzeum Izraela, Kneset, Menora i powrót do hotelu. Pierwszy dzień jest zawsze najtrudniejszy, bo wszyscy są bardzo zmęczeni i chodzą przez cały dzień na rzęsach.
 

Betlejem to dziwne miasto. Można by było opowiedzieć o nim wiele przeróżnych historii. Znajduje się za ośmiometrowym murem, oddziela świat Palestyńczyków od Izraelczyków, którzy mieszkają tuż obok. Granica 7 kilometrów opisywania w przewodnikach jako odległość między tymi miastami przestała w ostatnich latach mieć jakiekolwiek znaczenie. Te dwie aglomeracje miejskie, oddzielone wysokim murem praktycznie się ze sobą stykają. To nie tylko zetknięcie dwóch miast, ale dwóch zupełnie różnych kultur. Obydwie są fascynujące i bardzo wciągające. Egzotyka, niesamowita atmosfera zaskakuje prawie każdego, kto nie miał wcześniej styczności z Bliskim Wschodem.