Jeszcze tylko 19 dni

Uwaga, uwaga zaczyna się wielkie odliczanie dni do powrotu do kraju. Mam nadzieje, że większość z Was cieszy się już z tego powodu niezmiernie. Tak, już niedługo wasza kochana Dori wróci. :-)))) Po raz pierwszy w życiu ogarnęło mnie uczucie tęsknoty. Czyli, już chce wrócić do domu. To niesamowite uczucie i nowe doświadczenie. Zanim jednak to nastąpi, czeka mnie jeszcze niecałe trzy tygodnie w Izraelu, których oczywiście nie zamierzam zmarnować.

 

Postanowiłam jednak trochę przystopować z włóczęgostwem i od wczoraj będę już prawie grzecznie siedzieć w domku. Mam zamiar więcej czasu spędzić przy książkach i poświęcić się też obowiązkom domowym, których coraz więcej się wymyśla, ale o tym może trochę później. Tydzień, który właśnie dobiega końca był bardzo ciekawy i przyniósł wiele zmian. Nie będę opisywać wam wszystkiego, ale zacznę od środy i długiej wycieczce poza Jerozolimę. Moja Jidysze Mame z Tel Awiwu zabrała mnie do Zoo i na Safari. Lubię zwierzaczki, więc taki pomysł wycieczki bardzo mi się spodobał. Po szkole, bo jak bym mogła ją opuścić, wsiadłam do szejrutu i udałam się do Tel Awiwu. Podczas drogi marzyłam tylko o jednym...chce się trochę przespać,bo ostatnio w tej czynności mam wiele zaległości. Nigdy nie ma czasu nadrobić. Ciężko było w spokoju pospać, bo chłopaczek siedzący za mną gadał cały czas przez telefon. To u Izraelczyków bardzo normalne. Rozmowy przez komórki to podstawa ich bytu. Tylko się nie obrażajcie, ale takie są moje obserwacje. Pomimo tego, że panowała głośna atmosfera, ja chociaż na chwile zamknęłam swe oczęta i odskoczyłam w dolinę lekkiego snu i odpoczynku. Po 40minutach obudził mnie dzwonek mojego telefonu i tym razem ja zaczęłam konwersacje, ale krótką. Kilka minut czekania na dworcu na Dankę, a potem wskoczyłyśmy do autobusu, który zawiózł nas prawie do celu. Kilka minutek spaceru, kupienie biletu w kasie i już siedziałyśmy w samochodzie, który nas woził po Safari. Chyba powinnam wyjaśnić znaczenie tego ostatniego słowa. Może wydawać się proste, ale... a więc Safari, to taka przestrzeń zamknięta, na której żyją zwierzęta, ale bez klatek. Biegają sobie tu i tam i żyją wspólnie na tym terenie. Nie każcie mi wymieniać co tam widziałam, bo zebrę od nosorożca rozróżniam, ale co dalej tam było, to już nie wiem. A tak, strusie, hipopotamy, pełno różnych ptaszków i jeszcze innych rogatych zwierzątek, bliżej mi nie znanych. W połowie podróży przez Safari jest ZOO. Tam pan kierowca nas zostawił. Wzięłyśmy "Meleksa" i nim kontynuowałyśmy naszą wycieczkę. Danka siedziała za kierownicą, a ja bawiłam się w fotografa. Jak tylko będzie okazja, pokaże wam zdjęcia z tego dnia. Niektóre wyszły naprawdę sympatycznie. Na początku widziałyśmy wilki, który dały koncert wycia. Stanęły na kamieniach i jak to na filmach wyły do księżyca (świeciło mocno słońce). Następnie jakieś hieny, małpki i cała reszta zwierzątek. Największe wrażenie zrobiły na mnie żyrafy, które były blisko mnie. Słoni była cała rodzina, co też rzadko się zdarza w ZOO. Po zachwycaniu się zwierzątkami, zaczęłam się zastanawiać czy nie mogłabym powozić teraz Danki. Jej ten pomysł się bardzo spodobał, więc przesiadłam się za kierownice. Objechałyśmy jeszcze dwa razy cały ogród zoologiczny, bo mi sprawiało to wielką radość. Jazda "Meleksem" jest bardzo łatwa, a dla tych, którzy nie mają możliwości pojeździć normalnym samochodem, to świetna frajda. Polecam wszystkim tym, którzy nie są kierowcami. Och, jak ja sobie to przypomnę, to ciepło mi się robi na serduszku. Po ZOO czekała nas dalsza część Safarii, na którym były lwy, ale grzecznie śpiące pod drzewem i cała zgraja zwierzątek, równie leniwych, co i ospałych. Tak już jest, jak się w taki upał przychodzi oglądać zwierzaki. Tak czy siak, było warto i wielkie dzięki Daneczko. Po wyjściu już ze wszystkich parków i ogrodów, udałyśmy się powrotem do Tel Awiwu na dworzec autobusowy. Tam wciśnięto we mnie pyszny obiad z deserem i jak już byłam najedzona, mogłam wyruszyć w powrotną drogę do domu, którą całą przespałam w ciszy i spokoju.