Eilat

Kolejny odcinek poświęcę cały na opisanie przeżyć z Eilatu. To piękne miasto na samym południu Izraela, położone nad Morzem Czerwonym. Leży blisko granic z Jordania i Egiptem. Najważniejsza miejscowość wypoczynkowa Izraela.

 

Na początek opisze drogę do tego uroczego miejsca. O 8 rano umówiłam się z kolegą na przystanku autobusowym nieopodal mojego domu. Odjeżdża stamtąd 6-ka, która zawiozła nas na dworzec autobusowy.15 minut przez wyjściem zadzwonił On i powiedział, że już czeka. Ponieważ trochę się denerwowałam przed tą wyprawa, też byłam gotowa. Więc wzięłam plecak na plecy, telefon do kieszeni spodni i poszłam na miejsce spotkania. Jeden autobus zwiał, ale za kilka minut przyjechał następny. To w Jerozolimie normalne. Nie ma takiego czegoś jak rozkłady jazdy, one po prostu jeżdżą i koniec. Po 15 minutach staliśmy już na dworcu. Szybko się zorientowaliśmy, że zdecydowanie za wcześnie się wybraliśmy. Co więc można robić w piątkowy poranek na dworcu? Sklepy jeszcze były pozamykane. Bilety mieliśmy już od kilku dni, bo tu trzeba kupić i rezerwować wcześniej. Po 40 minutach kręcenia się między ludźmi i zielonymi izraelskimi "PKS"-ami (jeśli to można tak nazwać), pojawił się kierowca naszego autobusu. Rozdał bilety zarezerwowane przez internet, po czym wsiadł do autobusu i odjechał bez nas. Trochę byłam zawiedziona. Tyle czekania i takie rozczarowanie. Przecież już była 9-ta! Na szczęście po kilku minutach stresów pojawił się inny pojazd już nie przypominający tego poprzedniego. Czy to ważne jaki ma kolor i co na nim pisze? Jak dla mnie, nie było to istotne. Chciałam jak najszybciej wsiąść do czegoś co zawiozło by mnie do celu. Po kolejnych kilku minutach wszyscy pasażerowie już wsiedli i odjechaliśmy w stronę Eilatu. Zajęłam miejsce przy oknie w trzecim rzędzie od przodu po przeciwnej stronie niż kierowca. Początkowo myślałam, że większość drogi prześpię. Przecież miałam duże zaległości z ostatnich dwóch nocy. I owszem, kilka pierwszych minut byłam jakaś nie swoja i bardzo zmęczona. Patrzyłam się przez okno i podziwiałam Jerozolimę. Tamtą część znam najmniej, bo nie wiele ciekawych rzeczy się tutaj znajduje. Gdy wjechaliśmy na drogę nad Morze Martwe, wszystko było już mi znane i to bardzo dobrze. Wole nie liczyć ile razy podczas pobytu tutaj pokonywałam już tą trasę. Za nami siedziała starsza para Amerykanów. Przed nami jeden z zakręconych bliźniaków. Zwrócili moją uwagę już na dworcu. Jeden z nich postanowił się przy wszystkich przebrać z munduru na luźniejszy strój. Więc jak tu miałam nie zwrócić na niego uwagi? Zachowywali się bardzo charakterystycznie, pomimo tego, że nie siedzieli obok siebie. Ciągle jeden przychodził do drugiego, raz po wodę, kanapkę lub słodycze. Przy okazji wymieniali ostro zdania. Po godzinie jazdy z nimi zaczęłam się trochę bać. Jak jeden brat może dominować nad drugim. Kierowca jechał szybko, ale bardzo dobrze. Puścił sobie w radio ładne, romantyczne stare przeboje. Przez większość trasy mogłam sobie podśpiewywać, chyba nikomu nie przeszkadzałam. Przypomniały mi się dobre czasy młodości. Och to było bardzo miłe. Mój towarzysz podróży bardzo dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa, zagadując do mnie i opowiadając kolejne fascynujące opowieści ze swojego życia. Słuchanie go to cała przyjemność, nie każdy potrafi tak mówić. I tak mijała godzina za godziną, aż dojechaliśmy do celu. Zapomniałam jeszcze wspomnieć o wspaniałych widokach. Nigdy wcześniej nie jechałam tak daleko na południe. Nie potrafię tego opisać, ale krajobrazy ciągle się zmieniają i to na piękniejsze i piękniejsze. Mam nadzieje, że nikt mi nie zarzuci pisania bzdur. Wiem, pustynie może nie dla wszystkich są fascynujące. Ok. dojechaliśmy. Zakochałam się w tym miejscu już po kilku minutach przebywania tam. Najbardziej urzekło mnie ciepło. Jak tylko wyszłam z klimatyzowanego autobusu, poczułam się jak by ktoś wsadził mnie do piekarnika. Na zewnątrz wtedy było 50C stopni i nigdy wcześniej takiego czegoś nie doświadczyłam. Wiecie, że uwielbiam ciepło, więc i to mnie nie zraziło. Ciągle powtarzałam, ze to niesamowite. Złapaliśmy taksówkę i po kilku minutach jazdy nią byliśmy już u Zeva w domu, to przyjaciel mojego kolegi u którego mieliśmy nocować i który miał się nami zaopiekować. Drzwi do mieszkania otworzył jeden z synów. Z kuchni wyłoniła się szanowna małżonka Zeva i jeszcze jeden syn. Wszyscy bardzo serdecznie nas przywitali. Zmieniłam spodnie na sukienkę i wyruszyliśmy na miasto. Towarzyszył nam najmłodszy syn Zeva, przemiły 19 letni chłopiec o długich, kręconych, ciemnych włosach. Po chwili siedzieliśmy już w jednym z hoteli przy plaży w jakiejś kawiarni, gdzie Zev i jego przyjaciele spędzają co piątek ze sobą czas jedząc co nieco. Szybko nas przedstawiono i już było jak w domu. Chłopcy poszli grać w jakieś gry bliżej mi nie znane, a ja zostałam przy stoliku z samymi ludźmi poznanymi przed kilkoma minutami. Na szczęście Zev to bardzo sympatyczny człowiek, więc szybko znaleźliśmy wspólny język. Po dwóch godzinach zmieniliśmy miejsce na jacht. Tak, tak, tak. Impreza na jachcie brzmi to dumnie. Nigdy wcześniej nie byłam na takiej prywatce. Rejs zaplanowany był wcześniej. Organizowała go córka Zeva dla swojego chłopaka z okazji urodzin. Więc tak stateczek, z jedzonkiem, barem, jacuzzi, i dużą ilością gości. Wypłynęliśmy o 16, godzinkę popływaliśmy po zatoce. Widoki na morze, na ląd, na Eilat, na Jordanie. Och tego nie zapomnę do końca życia. Następnie zatrzymaliśmy się na środku zatoki i powiedzieli a teraz możecie skakać do morza i się kąpać. Nie musieli mnie długo przekonywać. Plusk plusk i już skoczyłam do wody. Później tego trochę żałowałam. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdybym zeszła do wody spokojnie. A przez skok wszędzie wlała mi się słona woda. To nie było miłe i przyjemne. Nie wszyscy mieli tyle odwagi co ja. Większość moich współtowarzyszy została na jachcie i z góry podziwiała moją odwagę. Po długiej kąpieli w morzu w pełnym słonku grzałam się i suszyłam. Żeby opłukać się z soli wskoczyłam do jacuzzi i tam rozkoszowałam się masowaniem. Żyć i nie umierać. Później dobre jedzonko i picie w dobrym towarzystwie. Po tych samych przyjemnościach gdy zaczęliśmy ponownie płynąć, był tort i życzenia. Słońce zaczęło zachodzić za górami, a temperatura zaczęła się obniżać do takiej średniej jerozolimskiej w dzień. W międzyczasie dwóch mężczyzn pomagających zapiąć mi sukienkę, rozwaliło zamek i dekolt na plecach zrobił się duży. Co tam, nie takie rzeczy się robiło w życiu więc i to przeżyłam. Po opuszczeniu pokładu wszyscy się kiwali nie ze względu na za dużą ilość spożytego alkoholu, tylko z tych fal i bujania na morzu. W trójkę poszliśmy na spacer na przybrzeżny bulwar. Dużo ludzi, muzyka, sklepy, jak to przy plaży w wypoczynkowej miejscowości. Następnie wróciliśmy do domku, by kolejne dwie godziny spędzić na robienie interesów (tu zachowam dyskrecje i pary z ust nie puszcze). Następnie wybraliśmy się na plaże by skorzystać z uroków nocnego Eilatu. Czyli knajpy, dyskoteki i zabawa na całego. Usiedliśmy w pubie o nazwie "Trzy Małpy". Zajęliśmy miejsce na zewnątrz, bo wewnątrz było już wszystko zajęte. Na żywo grała muzyka więc to zapewne przyciągnęło jeszcze większą grupę turystów i tubylców. Czym robiło się później tym większy był tłum. Przypomniały mi się południowe Włochy, gdzie zabawa trwała do białego rana. Tak było i w tym wypadku. Chyba się za bardzo rozpisałam więc przejdę już do poranka. Poszliśmy na plaże zjeść jakieś śniadanko. Ale co mogło być czynne o 10 rano? Udało się coś znaleźć. Gorąca czekolada i dwie wcale nie słodkie bułeczki zaspokoiły wszelakie moje potrzeby. O, przepraszam, brakowało mi jeszcze tylko kąpieli w morzu. Pół godziny później w zupełnie innej część Eilatu byłam już na plaży i siedziałam w zimnej wodzie Morza Czerwonego. Trochę posiedziałam na słonku, ale efektów nie widać na mnie. Może opalałam się na rzecz kogoś innego? O 13 byliśmy już z powrotem u Zeva w domu na obiedzie. Chciałabym wam opisać to pyszne coś, ale chyba nie jestem w stanie. Uwierzcie mi na słowo. Jadło się palcami, urywało się kawałek i moczyło w takim sosie z pomidorów. Po prostu pycha. To jakaś specjalność jemeńskiej kuchni, więcej szczegółów nie znam. Po jedzeniu było wielkie byczenie się. Ja wyłożyłam się na sofie i podczas rozmowy usnęłam. W nocy nie spałam, więc efekty tego były widoczne białym okiem. Po 30 minutach się obudziłam i na półświadomie wróciłam do rozmowy. O 16 wybił nasz czas powrotu do Jerozolimy i rzeczywistości. Czas w raju minął nam nieubłagalnie szybko. Zev chyba mnie polubił więc podarował mi wizytówkę zapraszając ponownie do tego uroczego miasteczka gdzieś daleko na południu Izraela. Podróż do Jerozolimy była długa, ale bardzo przyjemna. Za nami siedziała pani z niemowlakiem, które na szczęście przez całą drogę spało. Przed nami siedziała dziewczyna z chłopakiem i mieli malutkiego kotka mieszczącego się na dłoni, który od czasu do czasu miauczał. Och, co to był za wyjazd! To wielkie szczęście, że mogłam tam być i spędzić takie niesamowite chwile. Wszystkim tym, którzy się do tego przyczynili dziękuje z całego serduszka.