I za półmetkiem...

Myślałam, że jak pojadę do Izraela, czas tu nie będzie tak gonił. Oczywiście pomyliłam się. Tak nie dawno pisałam do Was e-maili o tytule “Pierwszy dzień w Izraelu” lub “Pierwszy tydzień”. A teraz pisze do Was ostatnie wiadomości z podróży do Ziemi Świętej. Nie przypuszczałam, że te trzy miesiące tak szybko mi zlecą. Może niektórzy z Was pamiętają mnie przed wyjazdem. Gdy zaczęłam panikować zastanawiałam się, jak ja tyle czasu wytrzymam poza domem. Jak widać, radze sobie dobrze i trzy miesiące, to nie jest długo. Pisałam, że tu jest jak u Pana Boga za piecem, pamiętacie? W tych słowach zawiera się wiele prawdy. Musze przyznać, że jednak nie jest tu tak, jak powinno być, albo jak było w zeszłym roku. Spotykam na swojej drodze rzeczy, które są dla mnie bardzo trudne. Wierzę, że Bóg dał mi te próby, by mnie wzmocnić. Jak na razie chyba dobrze mi idzie i radze sobie dobrze. Na szczęście na mojej drodze pojawił się Anioł, który słucha mnie, wspiera, pomaga. Przez czas spędzony tutaj doznałam i w dalszym ciągu doznaje tylu nowych doświadczeń, przeżyć i wrażeń. Za wszystko dziękuje.

 

Ta wiadomość jak widać będzie poświęcona wewnętrznym przeżyciom, a nie zewnętrznym, jak to było dotychczas. Jest więc drugi aspekt sprawy. Pierwszy raz w życiu mam takie silne wrażenie, że nie marnuje czasu. To nie znaczy, że mam go wypełniony od 7 rano do 23 wieczorem. Robie wszystko to co chce, to co zaplanuje i dużo spontanicznych rzeczy. Podstawowym celem było poznanie Jerozolimy. Chyba spokojnie mogę powiedzieć, że już znam to miasto. Chyba przeszłam ją całą wzdłuż i wrzesz. (jak by to przeczytał mój kolega, to by się uśmiechał i szybko udowodnił, że tak nie jest). To bardzo trudne zwłaszcza jak za oknem panuje taka wysoka temperatura. Kto by pomyślał, że pierwsze dni sierpnia mogą się tak różnić od ostatnich. Wszystkim jest wiadome, że najgorszy w Izraelu jest przełom lipca i sierpnia, a w tym roku jest inaczej, teraz jest najcieplej. Dzisiaj nie wiedziałam co z sobą zrobić. Człowiek w takich dniach nawet nie może trzeźwo myśleć, a to nie służy ludzkości. Mam nadzieje, że z nadejściem września poprawi się sytuacja atmosferyczna i barometr będzie bardziej korzystny i łaskawszy dla nas.

Zastanawiam się, o czym teraz pisać. Wszystkie dni są warte opisania. Podzielenia się wrażeniami, ale przecież nie ma na to czasu.

W moich poprzednich listach dominował temat szkoły i tym razem napisze wam kilka słów o tej bardzo miłej instytucji. Pierwszy raz w zeszłym tygodniu Tami skrzyczała mnie. Powiedziała, że moje zadanie bardzo jej się nie podoba. Zarówno ja, jak i ona zastanawiała się, gdzie są te “mecujany” (“mecujan”, to hebrajskie “wspaniale”). Oddałam jej dzień wcześniej dużo zadań. W tej kupie papieru był jeden trzy stronnicowy test i list do Boga. Czemu się zdenerwowała: bo pierwsze olałam i zrobiłam na odczep się, po drugie za to napisałam pięknie, aż Tami się wzruszyła. No cóż, nie wiem jak to się stało i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Innym wątkiem szkoły jest opustoszała klasa. Większość osób już wyjechała. Wczoraj przyszłam do szkoły punkt 9-ta, a tu w ławkach były zaledwie 3 osoby. Na szczęście po kilku minutach chyba dobiliśmy do 8. Okazuje się, że ludzie wcale nie są tacy fajni, bo jeśli większość z nich wyjeżdża bez pożegnania, to chyba dobrze o nich nie świadczy, ale oczywiście nie wszyscy są tacy. Szkoda, że już tak wielu z tych najfajniejszych musiało wyjechać. Teraz już nie ma tam takiego klimatu jak na początku. Takie jest życie, wszystko dobre najczęściej szybko się kończy. Ludzi ubywa, a w zamian przybywa nauki.

Tyle w tym odcinku.