Początek czwartego tygodnia

Ostatnio Was zaniedbuje. Zaczynam pisać rzadko. Niektórzy ślą mi wiadomość z pretensjami. Otóż coraz ciężej mi się zabrać do pisania. Podstawową przyczyną nie jest brak moich chęci, ale zmniejszenie się drastycznie dojścia do komputera. Nie myślcie sobie, ze coś złego zrobiła, narozrabiałam i w ramach kary mam mniejszy dostęp do tego cudownego urządzenia. Sytuacja kształtuje się troszkę inaczej. Do Nowego Domu Polskiego przyjechały kolejne trzy osoby w tym tygodni. Nazwijmy je personelem. Siostra Damia wróciła z wakacji, a przy okazji przywiozła swoją siostrzenice Panią Marysie. W domu pojawiła się także siostra Antonina. To właśnie ona jest największym okupantem komputera. Prowadzi ona w Polsce jakiś dom dla osób niepełnosprawnych i myśli, że to bez niej się zawali. Stąd ciągle telefony i konieczność dostępu do netu (skypa). Co wieczór jest umówiona ze swoim personelem i oni dają je sprawozdania, co się dzieje i rozwiązują ewentualne problemy. Jeśli nie ma nikogo innego chętnego do komputera to po siostrze Antoninie komputer okupuje Monika, moja współlokatorka. Ja nie mam wyjścia więc chodzę spać o przyzwoitej porze. A czas ewentualnego czekania zamieniam na spacery po Jerozolimie.

 

Przez najbliższe dni będę się bawić w przewodnika dla Moniki i Damiana, bardzo sympatycznego rodzeństwa z Krynicy Górskiej. Przyjechali tu na wakacje do mamy, która jest na Golanie. Jak wiecie jest wojna więc mamy nie wypuścili i ona biedni spędzają urlop u nas. W niedziele wracają już do Anglii, gdzie mieszkają i pracują. Wczoraj po kolacji wzięłam ich na spacer po nowym mieście, gdzie oczywiście tętni życiem towarzyskie. Poszliśmy też na najlepsze lody w mieście, a później załapaliśmy się na koncert. Kto grał? Na jednym z placów, kilka kroków od mojej szkoły znajdowało się czterech murzynków. Na placu położyli maty, by ich słuchacze spokojnie mogli usiąść na tyłeczkach. Rozstawili też dużą ilość bębenków, że większość słuchających miało swój i można było pomagać im w graniu. Na początku to oni grali, śpiewali i tańczyli, później zaczęli uczyć tłum słuchaczy wygrywać rytmów na bębnach. Dzieciaki były cudowne. Zabawa pierwsza klasa.

Powinnam teraz wrócić do początku tygodnia, bo ten tydzień był ciekawszy i jeszcze lepszy od poprzedniego. Jeśli się nie mylę to ostatniego maila pisałam wam w niedziele i wspominałam o ciszy i spokoju. Poniedziałek za to był bardzo ciężki i pełen wrażeń. Mnie przed południowe ominęły, bo grzecznie siedziałam w szkole. Gdy przyszłam do domku to w naszej jadali było małe przyjęcie dla 20 osób. Przyjechała Pani Ambasador, jak wiecie w Izraelu od niedawna jest nowy. Reszta gości to byli przedstawiciele różnych klasztorów zarówno żeńskich i męskich z Jerozolimy i okolic. Celem spotkania było poznanie się nawzajem. Chyba się udało. Po dwóch godzinach na obiedzie pojawiła się włoska grupa, a po kolejnych dwóch godzinach na obiad przyszły rodziny żołnierzy z Golanu. Tak więc w ciągu jednego dnia trzeba było wydać trzy razy obiad. Musicie sobie wyobrazić jak tu było wesoło. Ja o 16.30 zebrałam się z domu i poszłam na drugi koniec Jerozolimy by spotkać się z bardzo sympatyczną Panią z Uniwersytetu Hebrajskiego, która wykłada tam polski. Zagadałam ją prawie na śmierć, opowiadając o wszystkim co tylko możliwe. Ciekawy czy spotka się ze mną ponownie. Po tych kilu godzinach gadania przyjechałam do domku autobusem. Już zaczynam powoli orientować się w komunikacji miejskie, co do niedawna było dla mnie wielkim problemem. Znałam tylko jedna linie autobusowa, bo tylko ona do szczęścia była mi potrzebna. Teraz widzę, ze nie wszędzie można dojść. Chociaż dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Bilet w autobusowy w tym roku zmienił swoją cenę z 4,5 szekla na 5,5. Sami rozumiecie, że jeśli chciałabym wozić się wszędzie autobusami to bym po krótkiej chwili zbankrutowała. Dzięki dużej ilości chodzenia po Jerozolimie mam nadzieje, że moje nogi nabiorą odpowiednich kształtów i mięśni. Także w poniedziałek była ostatni wieczór grupy z Włoch. Wróciłam do domu w samą porę, załapałam się na podziękowania. Dostałam różaniec z wkładką. Takiego jeszcze nigdy nie widziałam. Drewniany różaniec, w malutkiej foli, z kawałkiem papieru a za tym 100 szekli. To się nazywa podziękowanie. Byłyśmy bardzo miło zaskoczone, no cóż 100 szekli piechotą nie chodzi. W nocy wyjechali, a w kolejna noc wyjechały rodziny żołnierzy. Ale za nim to nastąpiło przyszedł do domku jeden bardzo sympatyczny franciszkanin. Chciał opowiedzieć naszym gościom, trochę o życiu żydowskim. Tak więc przyniósł ze sobą dużo rekwizytów i dał mały wykład. Oczywiście ja siedziałam w pierwszym rzędzie i bacznie się przysłuchiwałam. Gdy skończył podeszłam do niego i przyznałam się co studiuje i dałam mu 4 z plusem za te opowieści. Oprócz tego pochwaliłam i powiedziała, że rzadko duchowni tak ładnie i dobrze mówią na te tematy. Z ogromną otwartością itd. Rozmowa była bardzo pouczająca i oczywiście dała kolejne możliwość i kontakty. Ciężko było nam skończyć peplać, ale siostra przełożona bez litości ukróciła naszą konwersacje.

W środę do Jerozolimy przydech ks. Roman ze swoją grupą. Poszłam oczywiście przywitać ich. Pamiętacie w zeszłym roku to ja z nim jeździłam po Izraelu. Oni w tym roku mieli kilka ograniczeń. Do kilku miejsc ich nie wpuścili, ale oczywiście są zadowoleni i bardzo szczęśliwi. Do poniedziałku zostaną w Jerozolimie.

A teraz kilka zdań o szkole. Nadal jestem bardzo zadowolona, a może nawet i więcej zachwycona. W czwartek miałam pierwszy test zupełnie nie spodziewany. Mieliśmy 45 minut, ale ja i jeszcze dwie osoby oddaliśmy po 15 minutach. Mam nadzieje, że się nie przeliczyłam i że wszystko mam dobrze. Przed testem Tami zrobiła nam niespodziankę i upiekła nam ciasto czekoladowe. Wszyscy na zajęciach powtarzaliśmy, że kochamy czekoladę więc ona tak się tym przejęła i spełniła nasze marzenie. Przy tej okazji śpiewaliśmy też piosenki. Jak tu nie lubić takiej szkoły. Na pytanie jaki dzień tygodnia lubię najbardziej odpowiedziałam oczywiście poniedziałek, a jak się spytała dlaczego to odpowiedziała, bo w tedy idę do szkoły. Wszyscy się ze mnie śmiali.

Wojna, wojna, jaka wojna??? Tu w Jerozolimie nadal tego nie czuć. Słyszę tylko głosy, że do kogoś przyjechali jacyś uciekinierzy z północy. O mnie nadal martwić się nie musicie, ale módlcie się o pokój.