Pierwszy tydzień w Izraelu już za mną?

Podczas ostatnich dni nie było czasu, okazji i chyba mobilizacji by napisać kolejną część opowieści z Jerozolimy. Spróbuje teraz to nadrobić i sklecić kilka zdań.

 

Trzeci odcinek wspomnień miał mieć tytuł "pierwszy tydzień w Izraelu już za mną". W tej chwili zupełnie nie pasuje. Drugi tydzień w Jerozolimie już dawno się zaczął, drugi tydzień w szkole też. Teraz nie wiem co powinnam napisać jako pierwsze, czy ominąć końcówkę zeszłego tygodnia, a może skupić się na dzisiejszym dniu??? To chyba dobry pomysł.

W domu mamy grupę, która wczesnym rankiem wyjeżdżała w stronę północnego Izraela. Moja współlokatorka zabrała się dzisiaj z nimi więc już od 5.30 mój sen nie był już snem, a raczej czuwaniem i nasłuchiwaniem jednym uchem kto i co robi w najbliższej okolicy. Później ciągłe przesuwanie budzika by poleżeć jeszcze kilka minut. Niestety już wkrótce usłyszałam głosy sióstr na dole i trzeba było wstać zarzucić coś na siebie i iść na śniadanie. Nie wiem dlaczego Włosi nie strzelili Francuzom jeszcze jedne porządnej branki w ciągu 90 minut. Jak by nie to poszłam bym wcześniej spać i nie było by później problemów, a tak to wszyscy z otwartymi buziami siedzieliśmy przed TV i oglądaliśmy walkę o mistrzostwo. Wyjście na ulpan nie było takie proste. Wyszłam 15 minut przed 9 i tym samym zdobyłam rekord w dochodzeniu do szkoły. Tak szybko jeszcze tam nie szłam. Na sali wykładowej czekała mnie miła niespodzianka moje miejsc, nie będę ukrywać, że było najlepsze było zajęte przez 70 letnią babcie z USA. Moje oburzenie wzrastało wciągu zajęć jak ona nie rozumiała, że na sali jest nas więcej nie tylko ona. Ilona (nasza nauczycielka) już też nie wytrzymywała powtarzając to nie Panią prosiłam o odpowiedz itd. Większość pokątnie zwijała się ze śmiechu, bo do niej i tak nie wiele dochodziło. Mam podejrzenia, że nie dowidzi i nie do słyszy. Tak czy siak mam nową koleżankę na ulpanie. Teraz już spokojnie mogę napisać, że wśród studentów dominują Amerykanie.

Przy okazji posiłków mamy taką prostą zasadę każdemu trzeba jakoś dokuczyć np. Pani Maryli, że jeśli nie będzie jeść to zniknie, bo jest taka chuda, aż strach. Siostrze Róży ciągle wymyśla się zadanie by ją usamodzielnić i przy okazji posiłków omawia się jej sukcesy (o dzisiejszym napisze trochę później). Za to temat o mnie to zeszłoroczny pobyt, mój kolega, który w tym czasie był i oczywiście sprawy mojej przyszłości dotyczące ślubnego kobierca. Wiem, że wśród Was są też osoby, które interesuje ten temat, więc teraz kilka słów. Otóż po półtora tygodnia spędzonym w Izraelu już dwukrotnie oświadczono mi się na ulicy. Oczywiście obie propozycje odrzuciłam. Jedna z nich od przystojnego Żyda około 30-stki, druga od katolickiego Palestyńczyka w okolicach 25 lat. Tu panowie są bardzo bezpośredni. To oczywiście jak dla mnie dziewczyny z Polski było całkiem zabawne. Przypuszczam, że oni podchodzili do tego bardzo poważnie. Zobaczymy co będzie dziać się dalej.

Wracają do osiągnięć siostry Róży. Dzisiaj pod czas obiadu okazało się, że jest potrzeba pójścia na pocztę by wysłać pięć dużych paczek do USA. Oczywiście ja byłam pierwsza i krzyczałam ja pójdę, ja. Siostra Róża pod stołem mnie kopała i robiła dziwne miny w moim kierunku. Zupełnie nie wiem czemu. Siostra Przełożona po chwili już powiedział no to Róża z Dorotą idziecie na pocztę. Na co Siostrzyczka, że ona nie umie, nie chcę i sobie nie poradzi. Długo musiałam ją przekonywać, że ze mną się nie zgubi i że wysłanie paczki nawet w obcym kraju nie jest takie trudne. Spakowałyśmy paczki, wzięłyśmy pieniądze i wózeczkami na zakupy pokonywałyśmy drogę na pocztę śmiejąc się z tej sytuacji. Ciągle powtarzam, że na pewno wszystko pójdzie dobrze i siostra będzie miała czym się chwalić i wszyscy będą z niej dumni. Gdy weszłyśmy na pocztę szybko wyłapał wzrokiem nas jeden z obsługujących Panów i zaprosił do swojego stanowiska. Ładnie się przywitał i dał blankiety do wypełnienia. Po chwili było już po wykonaniu pierwszego najtrudniejszego kroku i Siostrze Róży przestały trzęś się ręce. Ja za to szczerym i pięknym uśmiechem zabawiałam Pana z okienka. On natomiast ciągle patrzył na zegarek by obsługiwać nas tak długo by nie zdążyć już obsłużyć innych. W wakacje tą pocztę zamykają o 14.30 chociaż jest największa w okolicy. I tak do okienka podeszłyśmy o 14.00, a opuściłyśmy pocztę o 14.35. To się nazywa efektywna praca. Owszem Pan robił wszystko bardzo dokładnie, ładnie przyklejał, przybijał pieczątki, ważył, wpisywał tu i wpisywał tam. Z częstotliwością co dwie minuty patrzył na zegarek i jeszcze bardziej spowalniał swoje ruchy.

Tym optymistycznym akcentem kończę. Przyjechała spóźniona grupa i właśnie kończy jeść kolacje więc ja biegnę po niej sprzątnąć.