Pierwszy dzień w szkole

Do szkoły mam pod górkę. Czy to dobrze, czy źle rzutuje na jakość mojej edukacji. Gdy chodziłam do podstawówki to był zły znak. Mam nadzieje, że tu w Izraelu jak wiele innych rzeczy jest na odwrót.

 

Wczoraj wieczorem na samą myśl o szkole miałam "motylki w brzuchu", czy pamiętacie to uczycie z czasów swojej młodości? Ja szybko sobie przypomniałam. Noc przespałam spokojnie i nawet mogłam dłużej pospać o całe 40 minut. Przez tą wygodę zmuszona byłam do zjedzenia w samotności śniadania. Na siłę zjadłam kanapkę, tylko jedną, później tego żałowałam. W okolicach 8.30 opuściłam Nowy Dom Polski i udałam się na ulpan. Szłam bardzo wolno, przez znajome mi ulice. Dojście do samej szkoły okazało się bardzie skomplikowane, bo budynek w którym znajduje się między innymi szkoła jest jak by w podwórku. Nie zdążyłam jeszcze otworzyć gęby, a tu jakaś miła dziewczyna idąca za mną spytała się czy szukam Ulpanu. I tak razem odnalazłyśmy budynek, później szybkie sprawdzenie torebek przed wejście i pan ochroniarz udzielił nam dalszych informacji. Po schodkach w górę, później w prawo i za dużymi szklanymi drzwiami ktoś wskaże nam dalszą drogę. Krok po kroku wykonałyśmy wszystkie wskazówki o i już byłyśmy na miejscu. Po tym jak otworzyłyśmy drzwi piękna kobieta w średnim wieku spytała się o nazwisko i poziom. Nieznajoma towarzyszka drogi poszła do sali po prawej stronie korytarza gdzie na drzwiach wisiała kartka z napisem bet, mnie skierowano na lewą stronę do sali na której widniał napis alef. Ujrzałam pomieszczenie około 30-40 metrów kwadratowych pełne krzeseł z małymi stoliczkami, obszernym biurkiem i duża tablicą. Na jednej ze ścian są okna, ale słońce o tej godzinie tak nie świeci, a klimatyzacja bucha z każdej możliwej strony. Szybko zorientowałam się, że jako jedyna na sali nie mam książki więc wróciłam do biura i zakupiłam ją. Książka jest ogromna, chyba musze znaleźć sobie jakiegoś tragarza.

Po kilku minutach weszła do sali nasza nauczycielka. Ma na imię Tami i mieszka oczywiście Jerozolimie. Tylko tyle informacji udało się o niej zdobyć. Już po kilku minutach wszyscy umieliśmy się przedstawiać i powiedzieć z jakiego kraju jesteśmy i że bardzo nam miło. W pierwszym rzędzie siedziała przemiła, ortodoksyjna żydówka z USA, koło niej dwudziestoparoletnia dziewczyna z Norwegii. W ich rzędzie siedział Palestyńczyk (tak wyglądał) z Jerozolimy. W drugim siedziałam ja, dziewczyna i chłopaczek z Korei po dwudziestce, a koło nich dziewczyna z USA. Kolejny rząd zajmował Koreanka, Japonka, Amerykanin i Francuz. A w ostatnim rzędzie dwie osoby z Ameryki Południowej (nie wiem skąd dokładnie), mieszkanka Jerozolimy i jeszcze jeden chłopaczek z USA. Żadnego imienia nie zapamiętałam.

Zajęcia są prowadzone tak jak to na ulpanach bywa. Czyli wszystko po hebrajsku i pełno rekwizytów. Po chwili na biurku Tami stała flaszka wina, prezent, a na tablicy było morze w rybami. Kilka gazet z znanymi twarzami i tak dalej i tak dalej. Wszystko bardzo mi się podobało. Nie przypuszczałam, że już na pierwszej lekcji czegoś się nauczę. Już nie mogę doczekać się kolejnych zajęć. Kupiłam sobie zeszyt, długopis i ołówek. Przepisałam już notatki i nawet zrobiłam zadanie.