Podróż
Moi Drodzy,
Piszę do Was siedząc przy biurku klasztornego biura. Tak, dobrze się domyślacie jestem już w Jerozolimie. Napisze kilka zdań o swojej podróży i pierwszych wrażeniach.
28 czerwiec br. wstałam w środku nocy (3.30) by udać się na warszawskie lotnisko. Moja kochana Siostrzyczka odwiozła mnie samochodzikiem. Tutaj dla niej wielkie podziękowanie. Nie każdy miałby tyle dobroci serca by tak poświęcać się dla innych. Czy wiecie jak wygląda nasza stolica o 4 rano. Ja już wiem. W tedy jest naprawdę urocza. Światła na skrzyżowaniach nie działają, bo niby po co, jeśli nie ma na nich żadnych pojazdów mechanicznych. Jadąc spotkałyśmy dwa lub trzy nocne autobusy i kilka pojedynczych samochodów. Większość chyba zmierzała w tym samym kierunku co my.
Na lotnisko przyjechałam trochę za wcześniej. Zapomniałam, że to nie izraelski Ben Gurion. Dwie godziny przed wylotem samolotu na tablicy odlotów, a i owszem był pokazany lot do Mediolanu, ale bez przydziału stanowisk do odprawy. Czy każde lotnisko cierpi na brak miejsc siedzących dla pasażerów, którzy czekają na odprawę? Wydaje mi się, że tak. Więc i ja z całym tłumem czekającym stałam jak słup soli. Czemu nie siadłam na walizce? To dobre pytanie, ale miałam w niej zbyt cenne rzeczy, które mogły by się zgnieść (kaszanka, paczka princ polo). Po dwudziestu minutach, gdy na tablicy wyświetliły się numery stanowisk obsługujące lot do Mediolanu, duża część osób stworzyła wężyka do pań siedzących pod numerami 39-41. Cała reszta czynności, którą należy wykonać na lotnisku poszła sprawnie i już po chwili byłam w strefie bezcłowej gdzie zakupiłam batonika za 3 zł i do tego wodę mineralna za 4 zł (czy ktoś mówił, że na bezcłowym jest zawsze taniej?). Na szczęście moją złość rozładował po chwili telefon od koleżanki, która zadzwoniła umilić mi czas oczekiwania na wejście na pokład samolotu. Dziękuje Ci za to.
Alitalia, Lot, El-Al? Teraz spokojnie mogę porównać. Czy do Polski lata wszystko co najgorsze? Ja mam takie wrażenie, ale może się mylę. O 6.40 weszłam z całą resztą pasażerów na pokład samolotu. Za mną szła 16 letnia wyrośnięta dziewczyna, która skomentowała wejście tak: Mamo, a czemu tu tak śmierdzi, o fu. Zgodziłam się z nią. Chociaż była porządnie wydzielona pierwsza klasa od drugiej to smród był taki sam. Dostałam miejsce przy oknie w pieszym rzędzie po klasie biznesowej. Na siedzeniu obok siedział mało przystojny Włoch. Wyruszyliśmy z jakimś 20 minutowym opóźnieniem, a jedzenia nie dostałam bo przespałam czas, w którym go roznosili. W Mediolanie wylądowaliśmy jak można się domyśleć także z opóźnieniem. Gdy wysiadłam z samolotu była 9.25, a na bilecie miałam napisane, że odprawa do Tel Awiwu kończy się o 9.35. Na szczęście szybko dołapałam jakiegoś włoskiego pracownika lotniska i łamaną angielszczyzną i ze strachem w oczach zapytałam, w którą stronę mam biec. Precyzyjnie wskazał mi drogę i bez większych problemów już po kilku minutach stałam na odpowiednim miejscu. Zorientowałam się szybko, że jeszcze nikt nie wszedł do autobusu, bo nikt jeszcze nie odprawiał. Ogromna hala z czterema stanowiskami, zapchana ludźmi po same brzegi. Oczywiście nie było gdzie usiąść. Widok jak z amerykańskiego filmu, tłum, tłok i ludzie siedzący na każdym kawałku podłogi i na wszystkim co tylko nadawało się do oparcia swoich dwóch półdupków. Stała tylko kilku osobowa grupa Niemców, ale to ze względu na wiek. O 10.10 miałam wylecieć, ale skończyło się tak, że poszybowaliśmy w górę dopiero o 11.00. Duży, porządny samolot, pachnący, czysty. Wypełniony prawie po brzegi, ale przy mnie było wolne miejsce. Działające nawiewy, telewizorki, słuchawki do radyjka. I nawet dostałam jedzenie, a byłam już bardzo głodna. Tak czy siak tak jak podczas poprzedniego lotu większość czasu przespałam. W Tel Awiwie wylądowaliśmy z 40 minutowym opóźnieniem. Na szczęście odprawa trwała dwie minuty. Podeszłam do wolnego okienka, po uśmiechałam się i dostałam wizę na trzy miesiące. Nie wiem tylko czemu na pieczątce jest 27 czerwiec, jak był 28. Kilka minutek poczekałam na walizkę, jak tylko pojawiła się na horyzoncie to poczułam wielką ulgę. W hali przylotów czekała na mnie uprzejma koleżanka z Tel Awiwu, która wsadziła mnie do Szeruta, który zawiózł mnie do Jerozolimy, a tak czekała druga koleżanka, która zawiozła mnie już pod sam dom w którym od wczoraj mieszkam. Przyjechałam prosto na kolacje, a po niej poszłam na spacer po mieście. Jak dobrze znowu być w pięknej Jerozolimie, jak miło było poczuć wieczorny wiatr we włosach i zapach izraelskiej ziemi. Gdy już wracałam do domu, widok i zapach popsuli mi moi sąsiedzi. Żydowskie dzieci, jak wiecie mieszkam w ortodoksyjnej dzielnicy wymyśliły wspaniały pomysł na wieczorną zabawę. Na ulicy stoją duże kontenery na śmieci. Więc kilka dzieciaków weszły do niego i zaczęły wyrzucać na ulice jego zawartość. Już po chwili na ulicy można było poczuć nieprzyjemny zapach. Trzeba było koniecznie uważać by nie nadepnąć czegoś, a co jeszcze lepsze trzeba było się tak prześliznąć koło nich by czymś nie dostać.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie